Whole Foods
Powodów, dla których kocham, lubię, szanuję Whole Foods jest co najmniej tyle co odmian soczewicy na półkach w marketach sieci. Załóżmy, że w ramach ćwiczeń z psychologiem muszę wybrać trzy najważniejsze.
A zatem uwielbiam ich opakowania na ciepłe dania i sałatki, z szarego, ekologicznego kartonu. Przypominają trochę wytłaczanki do jajek, ale gwarantuję (chociaż kto to sprawdzi – niczego nie ryzykuję), że nie przemakają. Tak jakby cała koncepcja sklepu i asortyment nie były wystarczająco ekologiczne. Na wskroś zdrowa i organiczna dbałość o szczegóły.
Po drugie, cynamonowe bułeczki (cinnamon rolls), którym nawet te ze Starbucksa do pięt nie dorastają (z jakkolwiek wydajnych drożdży byłyby produkowane). Piękne, duże, błyszczące, zawsze ładnie wyeksponowane.
I last but not least, czyli to, czego się doszukuję w każdym miejscu, do jakiego trafiam: wymiar społeczny. W Whole Foods lunch jadają przedstawiciele rozmaitych zawodów, prawdopodobnie różnych klas społecznych, o różnych przekonaniach politycznych – ale o wszystkich można powiedzieć jedno: są wychowani przynajmniej ciut lepiej niż… przeciętnie wychowany obywatel tego kraju. Nie ma przepychania się w kolejkach, nie ma nieuprzejmości w kierunku kasjerów, każdy zjada swoje zdrowe danie z naturalnych składników w ciszy i spokoju.
Ale zdarza się – wiem, bo mnie samej się zdarzyło – że jednak czasem ktoś nawiąże konwersację z przypadkowo napotkanym miłośnikiem zdrowego żywienia. W ten sposób poznałam Michaela z Ark Capital Management. Mówi Wam coś ta nazwa? Mi też nie, ale w ten sposób mój wpis zyskuje na prestiżu 😉 Michael był przyjacielem Baracka Obamy w czasach, kiedy obecny prezydent bywał w Chicago znacznie częściej. Teraz już nie ma dla nas tyle czasu, ale to zrozumiałe, tłumaczył mi nowy znajomy.
O ciągu dalszym spotkania w postaci randki w japońskiej restauracji napiszę – być może – innym razem.
Źródło: Whole Foods