Starbucks
Dawno, dawno temu, bo w 1971 roku, przy Western Avenue 2000 w Seattle powstał mały sklepik prowadzony przez trzech miłośników kawy. Minęło ponad czterdzieści lat, sklepik nie jest już sklepikiem, tylko największą na świecie siecią kawiarni, i ma kilkaset milionów fanów.
Dlaczego Starbucks, my love, trafia na bloga dopiero teraz? Chyba najlepiej będzie, jeśli napiszę, że tak wyjątkowe zjawisko czekało na właściwy moment… a zmotywowała mnie do tego wiosna, którą lubię tak samo jak grande latte 😉
Here we go!
Star is born
W „biografii” Starbucksa, którą kiedyś czytałam, czas przed narodzeniem tej sieci został opisany w rozdziale o wymownym, zapowiadającym rewolucję tytule: Life Before Lattes. A wszystko zaczęło się od Gordona Bowkera, który co miesiąc jeździł 140 mil do najbliższego miejsca, gdzie mógł kupić dobrą kawę (pomnik za poświęcenie temu panu!). Kiedy zarobił pierwsze poważne pieniądze (pamiętajcie, że jesteśmy na początku lat 70. i poważne pieniądze oznaczają inną kwotę niż dzisiaj…), zaczął sprowadzać ziarna z Vancouver.
Zev Siegl i Jerry Baldwin, przyjaciele Bowkera, po zakończeniu studiów i podróży do Europy szukali ciekawszego pomysłu na życie niż siedzenie za biurkiem. Jedną ze stu koncepcji na własny biznes opracowywali między innymi na trawniku za domem Bowkera. Za którymś razem usłyszeli od gospodarza: A czemu by nie otworzyć coffee shopu? Odpowiedzieli: We’re into it!
Siegl wyjechał na kawowy rekonesans do San Francisco, a tam największe wrażenie zrobił na nim Peet’s Coffee and Tea. Pan Peet zgodził się zostać dostawcą szalonej trójki z Seattle.
Wtedy przyszła pora na nazwę. „Bowker, Baldwin & Siegl” nie wyglądała szczególnie atrakcyjnie. Bowker uznał, że litery „st” na początku będą sugerowały siłę i pewność siebie – i tak, od Steamera, przez Starbo i Starbucka, doszli do Starbucksa. Za logotyp obrali sobie syrenę, którą „niczym śpiewem, miała aromatem zwabiać marynarzy na kawę”.
Starbucks w downtown (znowu Chicago)
Seattle pokochało Starbucksa. Pracownicy sklepu z kawą i przyprawami, bo tak to wyglądało, pili tyle filiżanek dziennie, że w nocy mieli przywidzenia.
I tak przez kilka ładnych lat.
W 1981 roku pewien specjalista od marketingu z Nowego Jorku zauważył, że gdzieś tam hen daleko, „prawie na Alasce”, istnieje firemka, która składa zamówienia na więcej pastikowych pokrywek Hammarplast niż gigantyczny sklep Macy’s. Ten pan nazywał się Howard Schultz i wkrótce pojawił się w Seattle, gdzie został dyrektorem marketingu Starbucksa. Zafascynowany mediolańskimi barami espresso próbował przekonać właścicieli do zaimplementowania tego typu lokali w USA. Ci jednak byli nieugięci, w związku z czym Schultz odszedł i założył własną kawiarnię – Il Giornale. Bariści serwowali w niej kawę w białych koszulach i muchach, a z głośników płynęły operowe dźwięki.
Minęło kolejnych parę lat i trójka właścicieli postanowiła sprzedać Starbucksa. Schultz tylko czekał na taką okazję – i tu zaczyna się zupełnie inna, o wiele dłuższa historia: o kawach latte na tysiąc sposobów, hektolitrach bitej śmietany, przyjaznej atmosferze – czyli o tym, jak Starbucks pod skrzydłami nowego właściciela stał się ulubioną, a na pewno najbardziej rozpoznawaną siecią kawiarni na świecie.
Cudowna przyjaźń z kawiarni
No dobrze, ale to, że sieć ma ciekawą historię, nie uzasadnia jeszcze faktu, że na jej punkcie szaleją tłumy ludzi, panowie oświadczają się paniom, a starsi ludzie spędzają tam najpiękniejsze chwile swojej emerytury…
Fenomen Starbucksa polega na tym, że stara się być „kumplem z sąsiedztwa”, gdzie znają twoje imię, gdzie zanim wejdziesz do środka i zdejmiesz płaszcz przywitają cię, jakby nie mogli się ciebie doczekać, i zaczną robić twoją ulubioną latte na odtłuszczonym mleku, z syropem orzechowym (ciastko do tego), zanim o nim wspomnisz – naprawdę pamiętają, co lubisz!
(Ten fenomen polega m i ę d z y i n n y m i na tym, bo na temat marketingowych zabiegów i doskonale opracowanej strategii można pisać książki, co zresztą parę osób już zrobiło).
Czytałam romantyczno-życiowe historie typu: mąż siedemdziesięciopięcioletniej pani zmarł, babuleńka została sama jak palec; odwiedziła Starbucksa, do którego chadzała z mężem raz w miesiącu, pożaliła się jednemu z pracowników i tak zaczęła się cudowna przyjaźń, dzięki której życie obydwóch osób nabrało nowych kolorów (kto uronił łezkę? 🙂 I tak dalej, i żyli długo i szczęśliwie…
Szyld Starbucks przy Foster Ave (Chicago)
Polskie Starbucksy nie dotarły jeszcze do tego punktu, w którym służyłyby za miejsca spotkań na luzie, tak na chwilę, w drodze z pracy po dziecko z przedszkola – do nich przychodzi się na razie troszkę po to, żeby się pokazać, żeby sprawdzić, o co tyle szumu – i tak dalej. Ale może kiedyś?
Internet w czasie deszczu
Ja swoją przygodę z tą siecią zaczęłam nie od amerykańskich lokali, ba, w czasie swojej inicjacji nie wypiłam nawet grande latte (!). Nie dość, że nie było to latte – to nie była w ogóle kawa, a… woda z kranu, z lodem. Na wakacjach kilka lat temu poznałam pewnego muzyka z Londynu. Bardzo chciał mnie gdzieś zaprosić, ale nie miał przy sobie ani grosza (a dokładniej ani peso) w gotówce, bo czekał na przelew od taty;) Stwierdził, że tylko w Starbucksie zrozumieją jego „trudne położenie”. Miał rację;)
Później był rok w Stanach. Wakacje na Florydzie, kiedy ratunkiem w upalny dzień była mrożona kawa z jednej z setek kawiarni mijanych po drodze.
Wycieczka do Kanady, gdzie po nieprzespanej nocy w samochodzie tylko w starbucksowej łazience można było komfortowo umyć zęby (powtórzyłam to w Nowym Jorku).
I właśnie, Nowy Jork, gdzie mój towarzysz podróży kupił swoją pierwszą starbucksową latte. To był ciekawy dzień: opóźniony samolot, zgubiony bagaż, brak łazienki, w związku z czym przebraliśmy się w koszulki za 3 dolary z napisem „I love NY” i poszliśmy czytać „New York Times” do Starbucksa. I już było dobrze;)
Regularnie wpadałam też do lokalu na rogu Wabash i Chicago Ave. A to jakiś grzeczny biznesmen sprzedał komplement, a to student w sportowej bluzie i czapeczce (standard) zapytał, czy studiuję na akademii sztuk pięknych. Albo barista wdał się w dłuższą pogawędkę, nie przestając sprawnie obsługiwać kolejnych klientów.
Czasem w niedzielę po mszy w polskim kościele wpadaliśmy z kolei na mokkę do Starbucksa przy Foster.
I jeszcze jeden argument. W Chicago mieszkałam przez jakiś czas w domku, w którym internet przestawał padać przy większym deszczu. Wtedy też niezawodny był Starbucks.
Wspomnień czar 🙂 Na tym koniec, a dla wytrwałych, którzy dotarli do tego miejsca, ziewając nad moim romantycznym esejem, ukłony!
I jeszcze inspiracja – być może do zaimplementowania w polskiej reklamie. Interaktywne folie dotykowe, dzięki którym Starbucks coraz bardziej wychodzi do ludzi:
Post scriptum: Jak być może zauważyliście, Starbucks doczekał się oddzielnej kategorii na blogu, a to jednoznacznie i niezaprzeczalnie oznacza, że zajmuje bardzo, bardzo szczególne miejsce w moim sercu.
100% fairtarde coffee (hope so!)
Comments
11 Komentarzy to “Starbucks”Trackbacks
Check out what others are saying...-
[…] I jeszcze mój ukochany Starbucks: […]
Ja zaczynałem ze Starbucksem w lipcu 2005 w Bostonie, od sampla green tea frappe z bitą śmietaną. Tego produktu jeszcze w Polsce niestety nie uświadczymy. Uwielbiam historię marki i wszystkie konotacje z nią związane – mam podobne doświadczenia jak Autorka wpisu ;). Uczciwie jednak muszę powiedzieć- pomimo faktu iż zaglądam do „baru kawowego pod syreną” raz na jakiś czas, to kawy tam podawanej nie zaliczam do najprzedniejszych. 🙂
Piękne wspomnienia:) Michał, a masz może przypadkiem kubek, z którego piłeś swojego pierwszego Starbucksa? 😉
Co do smaku… muszę się zgodzić – niestety;)
Włosi na pewno nie uznaliby starbucksowej kawy za prima sort;) Ale przy tej całej otoczce smak jakoś tak schodzi na drugi plan;) Poza tym, napoje z mlekiem, bitą śmietaną i setką syropów to już bardziej desery i trudno je nawet rozpatrywać w kategorii kawy;)
Czasem mocno żałuję, że nie lubię kawy. Na świecie jest tyle ciekawych kawowych opowieści 🙂
PS. Mam jakiś problem z zostawieniem komentarza kiedy podaję swój zwykle używany e-mail. Strona każe mi się zalogować do gravatara, a nie widzę nigdzie takiej opcji 😦
Ciekawych opowieści jest tyle, że na tym wpisie na pewno nie koniec! 🙂
A Starbucks z tymi swoimi kombinacjami typu śmietankowo-truskawkowy drink z syropem malinowym są właśnie idealne, kiedy ktoś za kawą nie przepada, ale za kawiarnianym klimatem już tak;)
Nie wiem, dlaczego pojawia się problem z Gravatarem:-(
Czy komentarz udaje się zostawić, tylko obrazek wyświetla się nieprawidłowo – czy w ogóle nie można zostawić wpisu?
Kiedy korzystam z maila, na który mam założone konto w gravatarze, w ogóle nie mogę zostawić komentarza, przekierowuje mnie do strony, która każe się cofnąć i zalogować do gravatara, ale takiej opcji tu nie widzę 🙂 Jak korzystam z maila, który nie jest w gravatarze, to oczywiscie komentarz mogę zostawić, ale wtedy bez obrazka 🙂
@Ewa: może cały Gravatar miał wczoraj jakiś problem.. Nie wiem, dlaczego nie pozwala zostawić komentarza (może ktoś tam w Gravatarze nie lubi Starbucksa;))
Próbowałam komentować u innych z różnych adresów i wszystko gra – i ze zdjęciem, i bez. Kombinuję jeszcze w swoich ustawieniach, ale to chyba jednak coś z zewnątrz się buntuje;)
Już chyba działa 🙂 Coś wordpress zdaje się namieszał 🙂
Działa! Jest zdjęcie, jest komentarz;)
Prawie jak w reklamie… „Jest Starbucks, jest impreza”;)
O niebo lepsza kawa jest w Boston Pizza w Kanadzie.W Polsce, we Wroclawiu na placu Grunwaldzkim bardziej sztywnych i zarozumialych sprzedawcow kawy nie widzialam, wiec to zależy od ludzi, nie tylko od marki.
Pewnie, że tak! 🙂
Tyle że właśnie w Stanach Starbucksa tworzą ludzie: „swoją” kawiarnię można mieć na każdym rogu, spotyka się tam znajomych, sąsiadów, codziennie rano tych samych ludzi spacerujących do pracy; na tablicy ogłoszeń można zamieścić co tylko nam leży na sercu (oddam wózek dla bliźniaków; poznam męża; dziewczyno w czerwonym kapeluszu, która byłaś tutaj we wtorek o trzeciej po południu, skontaktuj się proszę ze mną, John Smith;) itp.)
W Polsce lokale Starbucksa są jeszcze na tyle mało rozpowszechnione, że stają się zbyt „ekskluzywne”, drogie, za bardzo się kojarzą z młodzieżą, którą stać na kawę w przerwie między lekcjami w gimnazjum;).
Może to dlatego… a może dlatego, że faktycznie mentalność ludzi (a więc i sprzedawców) w Polsce jest inna niż ta w USA. I może dlatego Starbucks amerykański to w ogóle inna marka niż Starbucks polski:))
Ale kawy w Boston Pizza chętnie bym spróbowała!