San Francisco

If you’re going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair

If you come to San Francisco 
Summertime will be a love-in there 

Summertime niekoniecznie, ale wiosna trwa w San Francisco niemal przez cały rok: słońce, kwiatki (dużo kwiatków), czasem mgła, lekki wiatr, średnia temperatura 15 stopni Celsjusza. To dlatego Mark Twain powiedział: Najzimniejsza zima, jaką kiedykolwiek przeżyłem, to było lato w San Francisco.

Z perspektywy czasu i po mniej albo bardziej pobieżnym zapoznaniem się ze specyfiką kilku większych miast USA stwierdzam, że najprzyjemniej żyłoby mi się właśnie w pogodnym San Francisco.

Mission: San Francisco

Historia miasta zaczęła się na dobre od Mission Dolores (to nie tytuł telenoweli z wiosennej ramówki TVNu, tylko nazwa franciszkańskiej misji, którą do dzisiaj można podziwiać). Tu w 1776 roku Hiszpanie założyli najpierw fort, a po jakimś czasie religijny ośrodek. Później były lata pod „rządami” Meksyku, Stanów, gorączka złota, trzęsienia ziemi i odwiedziny setek, tysięcy, milionów imigrantów.

Dzisiaj San Francisco jest atrakcją turystyczną, a dla wielu – najpiękniejszym miastem w Stanach.

Ja do aż tak skrajnego wyznania się nie posunę, ale muszę przyznać, że springbreak w SF obfitował w mnóstwo wrażeń.

Zaczęło się już w samolocie. Mój sympatyczny sąsiad, na oko pięćdziesiecioletni Scott, złapał się za głowę: – Jak to, jedziesz sama do obcego miasta i będziesz nocowała u obcego faceta, też sama? Tak właśnie zamierzałam. Przy okazji opowiedziałam Scottowi, na czym polega CouchSurfing.

– Tu jest mój numer telefonu i e-mail, koniecznie napisz, czy wszystko w porządku; ty też daj mi swój numer, to i ja sprawdzę to jutro rano. – Jak tylko dożyję rana – obiecałam ;).

Sympatyczny Scott i jego kolega z pracy (to była podróż służbowa) rozstali się ze mną dopiero w hotelu, w którym poprosili obsługę o dokładną mapę dla mnie, po czym poszłam poznawać miasto.

Spalanie… kalorii

Pierwsze wrażenie: jak tu nieprzyjemnie pachnie! Bezdomnymi – którym kalifornijski klimat niezwykle odpowiada, albo marihuaną – spalaną tak często, jak spala się kalorie podczas wędrówki po stromych ulicach miasta. Tak sobie szłam, szłam, pod górę i pod górę, aż dotarłam do Pacific Avenue 1740, gdzie w donicy z kwiatami przed drzwiami wejsciowymi znalazłam obiecane klucze. Jak w filmie!

Zwiedzanie zaczęłam – zupełnie przypadkiem, słowo! – od zakupowej ulicy Union Street. Następnie downtown, do którego miałam wrócić w ciągu kilku dni jeszcze parę ładnych razy, i Chinatown – podobno najciekawsze spośród wszystkich amerykańskich Chinatownów;) Zatrzymywałam się chyba na każdym skrzyżowaniu, robiąc zdjęcia ulicy widzianej to z góry, to z dołu. Innej możliwości nie było.

Chinatown

Po zjedzeniu Kung Pao chicken i otrzymaniu kilkunastu ciasteczek z wróżbą gratis, z których moja ulubiona mówiła: You’ll bring sunshine into someone’s life, ruszyłam dalej. Ponownie przez downtown zawędrowałam na wybrzeże – Embarcadero, a następnie w dół, w dół, w dół, przez Market Street i Alamo Square z charakterystyczną, staroświecką zabudową.

Wiktoriańskie domki, Alamo Square

Następnego dnia nie zauważałam już specyficznego zapachu, stwierdziłam za to, że San Francisco trzeba chłonąć wszytkimi zmysłami. Zapach kwiatów, które w Polsce można dostać tylko w kwiaciarniach, widok świeżych owoców, krętych i stromych uliczek (co przy okazji odczuwałam za pośrednictwem gigantycznych zakwasów), wiatr na twarzy…

I smak. Drugi dzień zaczęłam od śniadania w małej knajpce na nabrzeżu. Zamówiłam latte i cynamonową bułeczkę, do której w zestawie dostałam konfiturę z miejscowych pomarańczy i świeży serek. Rewelacja.

Zaopatrzona w węglowodany i dwie darmowe mapy wybrałam się na podbój Golden Gate.

Ulice San Francisco

Czerwone dachy i Golden Gate w tle

Golden Gate. Robi wrażenie. Wzrusza. Zapiera dech w piersiach – i co tam jeszcze język jest w stanie powiedzieć na ten temat. Nie mieści mi się w głowie, jak można przyjść tu z zamiarem odebrania sobie życia (co nagminnie się zdarza).

Ale jakkolwiek piękny byłby i most, i park Presidio do niego prowadzący, trzeba przyznać, że piesza podróż wykańcza. Do tego stopnia, że byłam skłonna wydać kilka cennych dolarów na przejazdy autobusem;). Siły uzupełniłam kawą w Starbucksie zlokalizowanym w budynku Hearsta.

Dzień zakończyłam sesją fotograficzną Golden Gate (znowu, ale tym razym widzianym z mniej znanej turystom strony, a gdzie zabrał mnie mój gospodarz Waqar) i podziwianiem panoramy miasta nocą ze wzgórza Twin Peaks.

Mimo strasznego stanu nóg, kolejnego dnia znów spacerowałam po SF. Dzisiaj Alcatraz time! Od swojego prywatnego informatora wiedziałam, że bilet do najbardziej chyba znanego więzienie świata nie tak łatwo dostać, dlatego zarezerwowałam go z ponadtygodniowym wyprzedzeniem. Nieczęsto bywam w więzieniach, tym bardziej oglądanie cel gangsterów, których widuje się w starych filmach, było specyficznym przeżyciem.

Dodatkową atrakcją jest też rezerwat otaczający ten niedziałający już przybytek. Co chwilę pstrykałam zdjęcia mewom z bliska. I kwiatom (też z bliska, ale to żadna sztuka).

Alcatraz

Po powrocie do miasta przyznałam sobie nagrodę za tyle kilometrów pokonanych piechotą i zafundowałam przejażdżkę cable car. Być w San Francisco i nie skorzystać z tej atrakcji to mniej więcej gafa tego kalibru, co nie zobaczyć papieża w Rzymie (albo i większa, bo papieża nie tak łatwo złapać).

Cable car

W drodze powrotnej do domu (strasznie szybko przyzwyczajam się do określania różnych dziwnych miejsc mianem „domu”…) wspięłam się po najbardziej krętej i najbardziej ukwieconej ulicy w mieście – Lombard Street. Zajmujący się jej utrzymaniem ogrodnik (na załączonym obrazku) opowiedział mi ze szczegółami historię tego miejsca, po czym poprosił o zrobienie mu zdjęcia.

Zrobić zdjęcie? Wszędzie i o każdej porze dnia! Zobaczcie, jak pan – powiedzmy, John Smith – pięknie i po amerykańsku się uśmiecha! Jak bohater reklamy płatków śniadaniowych!

Opiekun kwiatowej ulicy

 

Lombard Street

 Mission Dolores

Kwiaty, wszędzie kwiaty

Na zakończenie piosenka. Jaka, to już każdy mógł się domyślać od samego poczatku…

https://skoknablog-zingtravel.fb.adcode.pl/widget/index/id/4fba0049c56658656800000c

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: