Hot. Cold. Play
No dobrze. To nie jest amerykański zespół, ale jego piosenki (zwłaszcza jedna, o której za chwilę) towarzyszyły naszej wesołej bandzie ekspatriantów (to też nie jest cytat z amerykańskiej literatury;) w USA podczas lata 2008 i później. Na co dzień, w naszej chicagowskiej rzeczywistości: w domu, w pracy, w drodze do pracy, w marketach; i w sytuacjach wyjątkowych: przede wszystkim w samochodach z wypożyczalni na drogach Florydy, na mostach Key West – i nie tylko.
Wczoraj Coldplay dał na Stadionie Narodowym w Warszawie niezły popis. Grupa wystąpiła w ramach trasy promującej najnowszy album „Mylo Xyloto”, ale ja czekałam zwłaszcza na „Viva la vida” z poprzedniej płyty, a kiedy się doczekałam, to o mały włos nie rozpłakałam się ze wzruszenia… No dobrze, może to zbyt romantyczne nadużycie;) Co poza tym? Szacun dla Chrisa Martina, który przez połowę koncertu skakał, a po jednej z wykonywanych już na koniec piosenek przebiegł kawałek okrążenia – szybciej niż nasi piłkarze, ale może właśnie dlatego koncerty na Narodowym to niegłupi pomysł, skoro mają wypadać bardziej spektakularnie niż polska reprezentacja;)
Więcej nie piszę, za to pełen fotoreportaż – soon. A relację możecie przeczytać tu. Pozdrawiam United States of America & (British) Coldplay lovers – w jednym!
Chyba sobie zaraz puszczę na YT vivę :), mi kojarzy się ona z naszą podróżą do Kanady! 🙂
Też! Pewnie, że tak! 🙂
Chociaż mi podróż do Kanady kojarzy się chyba bardziej z tym, jak zasnąłeś za kierownicą;)) Żarcik;)