Amerykański zawód na topie, czyli tropem konkurencji
Jako że na wszelkie pojawiające się w przestrzeni online i offline americana jestem wyczulona jak byk na czerwoną płachtę albo łasuch na czekoladki, pochłaniam je, przyswajam, bronię, komentuję… albo wchodzę z nimi w konfrontację.
Tak zwani ludzie z branży (mojej i nie tylko) do popularnego Vice zaglądają bardzo często, czasem w ramach przerwy na kawę/herbatę/papierosa, a czasem z czystej ludzkiej potrzeby poutożsamiania się z hejterami. Ja na vice.com.pl zaglądam regularnie i z przyjemnością – a od kiedy zauważyłam w prawym dolnym rogu dział „Americana”, także z ogromną niecierpliwością.
Bo od momentu wypuszczenia Vice’a w internetowy eter, ta rubryka była – i tylko była. W środku przez długi czas było pusto. I w końcu, w końcu, autorzy zdradzili pomysł na to, czym tę pustkę po amerykańsku wypełnią. I ku mojej radości, nie jest to konkurencja dla US-loversów (hehe), a fajne źródło informacji o różnych dziwactwach zza oceanu. Przynajmniej takie jest założenie, bo Americana na „wajsie” dopiero wystartowały.
W Americanie zwiedzamy sekretne zakamarki USA i serwujemy najlepsze kęsy dziennikarstwa w domowym stylu – zapowiedzieli twórcy serwisu. Już zacieram ręce i zamawiam feeda!
W części pierwszej – The Taxidermist. Słowo, które tak jak i sam zawód, w Stanach robi zawrotną karierę od czasów Chucka Testy, a w Polsce nadal funkcjonuje jako osoba wypychająca zwierzątka. Wypychacz brzmi równie mało seksownie, prawda? Za to jak najbardziej seksowna jest wypychaczka z filmu prezentowanego w Vice: możecie obejrzeć go tutaj.
Zobaczcie koniecznie, jak dziewczęca Amy z uśmiechem na ustach prezentuje zamrażarkę pełną skunksów odartych z sierści. I poznajcie proces, jaki dzieli każdego zabitego skunksa/lisa/wiewiórkę od wystawienia na eBayu w pięknym futrze :]
Aha, i przed obejrzeniem tego uroczego materiału obiecajcie, że jeszcze do mnie zajrzycie:).
ASAPamericana
Ale nie o tym głównie będzie wpis, bo na wypychaczach nie znam się zbyt dobrze. Teraz będzie coś z innej beczki, ale też „hamerykańskiego”, i też z Vice: garść „americanów” w branżowej otoczce. Czyli o amerykanizacji życia biurowego słów kilka.
Znacie to? 🙂
Człowiek musi na studia się zapisać i zaliczyć około roku zakuwania łacińskich deklinacji i koniugacji, żeby to coś zrozumieć. (…) Można niby skorzystać ze słownika, ale przyznajmy – gdyby takie coś padło w rozmowie, byłoby to co najmniej dziwne. Mimo to gdy ktoś podczas spotkania służbowego mówi: “Musimy na maxa to wyhajpować, aby dotrzeć do jak największej liczby targetarian”, to wszystko jest spoko, każdy przytakuje z uśmiechem i odpowiada z ustami pełnymi makaronu.
O maj Gad! – aż ciśnie się na klawiaturę. Czyli co, stronić od amerykanizmo-anglicyzmów czy nie?
Żeby sprawy były jasne: nie jestem jakimś językowym nazistą, który rozdziera szaty, kiedy słyszy “ok”. W moich żyłach nie płynie krew profesora Miodka – dodaje autor.
Tak myślałam;)
Żonglujemy ASAPami, dedlajnami, kiwiżualami, fanpejdżami, mailami i wszystko ok. Nie mam z tym problemu. Wyobraźcie sobie codziennie mówić: “Muszę dziś zrobić przewodni motyw graficzny dla strony internetowej i jak najszybciej wysłać go klientowi za pomocą wiadomości elektronicznej”. (…) Nie widzę więc nic złego w korzystaniu z angielskich zapożyczeń, o ile mieszczą się one w tak zwanym języku branżowym i ułatwiają życie. Żyjemy w czasach cyfryzacji i pewne jest to, że kolejnych memów z kotkami i anglicyzacji naszego języka nie unikniemy. Jeżeli uważacie inaczej, przestańcie używać słowa “dżinsy” albo “komputer”. Powodzenia.
Amen po raz pierwszy. Autor wspomina też chicagowskie Jackowo i powód zubażania języka tamtejszej Polonii (o różnych językowych ciekawostkach – i nie tylko – wśród Polonii, tyle że nowojorskiej, i o ludziach, którzy „chcą eat food that babcia made” pisałam nie tak dawno o, tu). Natomiast cały artykuł o nasycaniu branży mniej i bardziej potrzebnymi hasełkami zza granicy przeczytacie tutaj.
Podsumowując ten szybki polsko-amerykański wywód językowy, zgodzę się z autorem (jak już nie raz i nie dwa) i napiszę, że jak we wszystkim, i w zubażaniu polszczyzny warto zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Amen po raz drugi.
To pisałam ja, US-loverka z krwi i kości, w której żyłach płynie jednak trochę krwi profesora Miodka i profesora Bralczyka, i aż strach zapytać rodziców, czy wiedzą coś na ten temat.
Thanks for finally talking about >Amerykański zawód na topie, czxyli tropem konkurencji | United States of America-lovers
<Loved it!