Nocne marki, czyli marka sama w sobie
Obraz ten jest uważany za jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł współczesnego amerykańskiego malarstwa, doczekał się niezliczonej ilości odniesień i parodii w każdej niemal dziedzinie sztuki. Moim zdaniem, nawet więcej – jest bardziej amerykański niż McDonald’s (no, może jednak trochę popłynęłam). W każdym razie jest marką samą w sobie. A ja szczerze go uwielbiam. Mowa o „Nighthawks” Edwarda Hoppera.
Pamiętacie, jak w szkole nauczyciele rozpoczynali analizę dzieł sztuki? „Co widzicie na obrazku, drogie dzieci?” A więc… co widzimy: restaurację przy skrzyżowaniu ulic (z chodnikami tak czystymi, że ta akcja nie może się dziać w Ameryce. A jednak), a w niej kilku klientów – seksownego rudzielca i dwóch panów w kapeluszach – obsługiwanych przez kelnera w śmiesznej, marynarskiej czapeczce. A może on już sprząta lokal przed zamknięciem, tylko ta trójka ciągle nie chce iść do domu?
Tyle widać na przysłowiowy pierwszy rzut oka. Symbolika „Nighthawks” jest jednak znacznie głębsza.
Edward Hopper zabrał się do malowania dzieła niedługo po ataku Japonii na Pearl Harbor w 1941 roku. Cały kraj popadł wówczas w uzasadnioną melancholię, smutek i niepewność jutra. To tłumaczy częściowo, czemu bohaterowie obrazu są tacy przygnębieni. Ale to tylko jedna z hipotez (niepotwierdzona przez samego autora).
Jest też szersza perspektywa, według której samotnicy z restauracji zastanawiają się nad swoim losem, odpływają myślami gdzieś daleko, daleko, bo nie mają nikogo bliskiego, z kim mogliby się tymi myślami podzielić. I to jest cecha wielkiego miasta, jakim niewątpliwie jest Nowy Jork i jakim był już w czasach malowania dzieła. Zresztą, 80 lat to nie tak dawno. W ten sposób Hopperowi udało się pokazać portret ówczesnego (a może i współczesnego) miejskiego stylu życia. Chociaż zaprzeczał, jakoby robił to celowo, wiele jego dzieł niesie podobny przekaz i obrazuje odosobnienie. „Widocznie podświadomie malowałem samotność w dużym mieście”, odparł zapytany o to, czemu jego postaci są takie zagubione i czemu w restauracji na obrazie nie ma drzwi. Potwierdził natomiast, że rzeczywiście inspirację stanowiły dla niego lokale z Greenwich Avenue w Nowym Jorku.
Wróćmy do postaci rudzielca. Jest ciekawa nie tylko dlatego, że wyróżnia się na nudnym tle, jaki stanowią mężczyźni w garniturach i minimalistyczny wystrój lokalu. Modelką artysty była jego żona, Josephine – i na tym bynajmniej nie kończył się jej wpływ na dzieło Hoppera. Otóż, pani Jo Hopper pomagała mężowi w prowadzeniu dziennika, w którym ten szkicował swoje kolejne obrazy. Ona dodawała natomiast ważne informacje i celne uwagi, przez pryzmat których odbieramy dzisiaj wiele dzieł Hoppera i które pozwalają nam je lepiej zrozumieć (to potwierdza jeszcze jedną uniwersalną prawdę – mężowie bez żon nie zaszliby daleko;).
A skoro już o mężach i żonach mowa… W mojej sypiali wisi nad łóżkiem duże zdjęcie z sesji ślubnej. Niemal o takich wymiarach, jakie ma oryginalny obraz „Nighthawks” (84,1 × 152,4 cm). Bez najmniejszego namysłu zrobiłabym dla niego miejsce. Niestety, dzieło zostało zakupione kilka miesięcy po zakończeniu prac nad nim przez Art Institute of Chicago – za sumę 3000 dolarów (o sile nabywczej równej dzisiaj ponad 40 000 dolarów) – i wisi tam do dzisiaj. Byłam, widziałam, chętnie zobaczyłabym znowu.
Uniwersalny na wskroś, czyli co ma wspólnego Nighthawks ze Starbucksem i Simpsonami
Obraz przez lata rozbudzał wyobraźnię zapaleńców, którzy za wszelką cenę próbowali odnaleźć prototyp restauracji ze skrzyżowania dwóch nowojorskich ulic. Między innymi autor bloga Jeremiah’s Vanishing New York starał się dokopać do korzeni znanego lokalu.
Zdjęcie: www.walkingoffthebigapple.com
Niestety, miejskie archiwa nigdy nie odnotowały żadnej restauracji u zbiegu ulic, które podobno zobrazował Hopper, a dzielny poszukiwacz poddał się ostatecznie, przytaczając fragment wiersza Jamesa Merrilla, „An Urban Convalescence”:
As usual in New York, everything is torn down
Before you have had time to care for it.
Head bowed, at the shrine of noise, let me try to recall
What building stood here. Was there a building at all?
A więc lokal istniał tylko w wyobraźni malarza. Nie przeszkadza to jednak, by „Nocne marki”, a dosłownie „Nocne jastrzębie”, bo tak brzmi polska nazwa obrazu, były przedstawiane i parafrazowane we współczesnej kulturze niezliczoną ilość razy.
I tak, mamy wersję polityczną, z okładki „Atlantic Monthly”:
Zdjęcie: nighthawksforever.blogspot.com
Mamy restaurację na pokładzie Titanica:
Zdjęcie: nighthawksforever.blogspot.com
Mamy Lorda Vadera wśród gości:
Zdjęcie: nighthawksforever.blogspot.com
Oczywiście, nie mogło zabraknąć wersji, w której akcja dzieje się w innym kultowym dla Amerykanów miejscu, w McDonald’s:
Zdjęcie: nighthawksforever.blogspot.com
I jeszcze mój ukochany Starbucks:
Zdjęcie: nighthawksforever.blogspot.com
Gdzie jeszcze chcielibyście zobaczyć trójkę bohaterów? Może w jakimś polskim otoczeniu?
Ktoś jednak przeprowadził szczegółową analizę i wynikło z niej że jest to róg Greenwich Ave i 11street: http://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=14&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwiwq8LPqfXhAhXSeZoKHROZBm4QFjANegQIBBAB&url=http%3A%2F%2Fwww.popspotsnyc.com%2Fnighthawks%2F&usg=AOvVaw2JVHQNlesmeG6EvCGxVcUM