Happy 4th of July!
Rodzajowi ludzkiemu grozi zagłada. Statki kosmiczne zmiatają z powierzchni Ziemi całe miasta, ludzie (ci, którzy uszli z życiem) panikują. Ważą się losy naszej planety. Powstrzymać inwazję obcych może tylko zespół z prezydentem USA na czele…
Tak wyglądał Dzień Niepodległości – na szczęście tylko ten w kultowym filmie z 1996 roku. Zazwyczaj 4 lipca ma nieco łagodniejszy i weselszy przebieg… 😉
Scenariusz zwykle wygląda następująco: gromadzimy masę fajerwerków, przebieramy się w patriotyczne ciuszki, śpiewamy, tańczymy i po prostu świętujemy, z udawaną (albo i nie) uwagą przytakując politykom , którzy mówią pięknie i z patosem o miłości do narodu. Zanim przejdę do szczegółów, dla ścisłości jeszcze tylko krótka informacja o genezie tej uroczystości – a jak sama nazwa wskazuje, celebrujemy ją w rocznicę ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych od Wielkiej Brytanii w 1776 roku. Według Johna Adamsa, jednego z Ojców-założycieli, ten dzień powinien być obchodzony jako „wielka fiesta rocznicowa i dzień zbawienia. Należy to święto obchodzić uroczyście z ulicznymi paradami, pokazami, zabawami, zawodami sportowymi, strzałami na wiwat, ogniskami i fajerwerkami, jak długi i szeroki jest kontynent amerykański.” I tak to właśnie wygląda.
No to do rzeczy!
Wybuchowe świętowanie
4 lipca i w okolicach, jak chciał pan Adams, czyli jak Ameryka długa i szeroka (z naciskiem na „szeroka”) odbywają się parady, koncerty, festyny i tradycyjne pokazy sztucznych ogni. A propos tych ostatnich, największy pokaz ponad 50 lat organizowany jest przez dom handlowy Macy’s. W ubiegłym roku w Nowym Jorku z barek na rzece Hudson wystrzelono ponad 40 tys. fajerwerków, a 25-minutowemu pokazowi zsynchronizowanemu z muzyką towarzyszył występ Beyonce i Brada Paisleya. W tym roku jednak znacznie mniej stanów niż zwykle zdecyduje się na huczne strzały ze względu na zagrożenie pożarami.
Także w Nowym Jorku właśnie z okazji Święta Niepodległości odbywa się konkurs… jedzenia hot-dogów. No bo skoro celebrujemy amerykańskość, to czym, jeśli nie fast-foodem? 😉 Rekordzista zjadł w ciągu 10 minut 62 hot dogi.
No Flags on Clothing, Please
Wydawałoby się, że w tak liberalnym kraju jak Stany zakaz noszenia flagi na ubraniu nie powinien istnieć – a jednak. Flag-dress-code wyraźnie mówi, że poza oficjalnymi uniformami noszenie flagopodobnych wzorów i dodatków nie jest mile widziane… Więcej szczegółów znajdziecie tutaj.
Ale ktoby się tam przejmował regulaminami, kiedy w górę strzelają fajerwerki, ludzie się ściskają i przewracają kiełbaski na grillu (przepraszam: barbecue). Bo właśnie takie jest to święto – wesołe, beztroskie, a nie martyrologiczne, jak nasz 11 listopada. I nie wypowiadam się tutaj negatywnie o polskiej historii i polskich tradycjach, ale raczej zazdroszczę Amerykanom, że oni nigdy swojej niepodległości nie stracili.
Gdyby po tym cukierkowym wpisie ktoś miał ochotę na coś bardziej przerażającego – oto trailer wspominanego na samym początku filmu:
I to by było tyle na dzisiaj – a więc klikam „Publikuj” lewym przyciskiem myszy, która też świętuje, bo gładko sunie po podkładce z obrazkiem Statue of Liberty i wielką amerykańską flagą w tle… i życzę hucznego świętowania naszym przyjaciołom Amerykanom!
No Flags on Clothing, Please. To Edyta Górniak, w czasie warszawskich wianków A.D. 2012, zaszalała! 🙂
Widziałam! I myślałam sobie o tym samym – ciekawe, co by powiedzieli na jej widok Amerykanie;) Mimo szacunku i sympatii do stars and stripes, pani Górniak owinięta tylko we flagę (bo tak właśnie wyglądała;) nie wzbudziła u mnie zachwytu…