Lincoln
28 stycznia w kinie Atlantic (Warszawa) i przy dźwięku werbli wygrywanym przez żołnierzy w kostiumach z czasów wojny secesyjnej odbył się przedpremierowy pokaz filmu „Lincoln”, organizowany przez Ambasadę Amerykańską.
To film – moim zdaniem – genialny, z doskonałą obsadą i pieczołowicie odwzorowujący najmniejsze historyczne szczegóły. Domyślam się jednak, że nie wszystkich rzuci na kolana. Bo to historia odległa i nie nasza, bo nawet nie wszyscy Amerykanie znają przebieg walk pod Wilmington i treść trzynastej poprawki, bo akcja wyda się wartka tylko tym, którzy potrafią docenić przewagę słów i błyskotliwych anegdotek nad krwawymi jatkami i emocjonującymi pościgami…
Ale czy dobre kino musi być dla mas? Zresztą, Oscar jeden i drugi (a „Lincoln” nominacji dostał aż dwanaście) też zrobią swoje, i masy do kina i tak się wybiorą.
Laurka dla prezydenta
To przemyślany i prowokujący do myślenia portret 16. prezydenta Stanów i jego wyścigu ku zjednoczeniu państwa – napisała recenzentka „USA Today”, Claudia Puig.
Podobno Steven Spielberg zbierał materiały do tego filmu przez dwanaście lat, ostatecznie decydując się na ekranizację – zamiast kompletnego życiorysu prezydenta – tylko jego batalii o przegłosowanie 13. poprawki do konstytucji znoszącej niewolnictwo i jednocześnie nieodwracalnie zmieniającej bieg historii.
Temat jest doniosły, a więc i ekranizacja laurkowa, pełna patosu. Byłaby jednak tylko historyczno-politycznym obrazem, gdyby nie rozbrajające anegdotki głównego bohatera, przy których śmieje się cała publiczność, i wzruszające sceny z życia osobistego (fenomenalna jest scena, w której prezydent kłóci się z żoną o żałobę po synu). Zresztą, rola Sally Field też zasługuje na owacje.
Tym razem Spielberg poszedł na całość, tworząc obraz, na widok którego każdy spec od propagandy patriotyzmu będzie kwiczał z radości – napisał Marcin Pietrzyk w recenzji dla Filmweb.pl.
Ale, żeby nie było zbyt słodko, bo to nie komedia romantyczna, teraz o minusach: dla rzesz, którym serce nie bije mocniej na widok amerykańskiej flagi czy na dźwięk hymnu śpiewanego przez Beyonce, „Lincoln” wyda się dość nudny, chłodny, nieco zachowawczy. Emocje oczywiście są, ale tylko w takim stopniu, w jakim narady w Izbie Reprezentantów mogą być pełne namiętności i pasji (o dziwo, są ich czasem pełne, i Spielberg przekonał mnie, że polityka i historia to naprawdę nie suche fakty). Genialne zdjęcia, elementy, patos – owszem, to każdy powinien bezwzględnie docenić, tylko czy poza Stanami – i poza Akademią – film również zdobędzie uznanie za więcej niż historyczne oddanie szczegółów, kostiumy i doniosłość zrekonstruowanych wydarzeń?
Po obejrzeniu „Operacji Argo” byłam tak podniecona, że dałabym sobie rękę uciąć za film Afflecka jako za pewniaka do Oscara. Po „Lincolnie” muszę jednak przyznać, że sporo ryzykowałam… Pod względem fabuły, budowania napięcia i psychologicznego podejścia do widza „Argo” jest, moim zdaniem, zdecydowanie lepszy. Jednak to „Lincoln” jest amerykańskim „Panem Tadeuszem”, nakręconym ku pokrzepieniu serc – i po to, żeby Amerykanie mieli na skromnej liście historycznych blockbusterów kolejny hit. W końcu nie od tak dawna istnieje ich państwo i limit tematów jest nieco ograniczony… Kto dostanie Oscara, nie jest oczywiście przesądzone – „Argo”, „Lincoln” czy jeszcze inny z nominowanych filmów. Polecam dyskusję na ten temat – do poczytania tutaj.
Ja dołączam do fanek tej wzruszającej lekcji historii, jaką jest „Lincoln”, ale 24 lutego będę trzymać kciuki za „Argo”.
And last but not least, uprzejmie dziękuję Ambasadzie USA za zaproszenie na premierę!
Ambasador USA w Polsce, Stephen D. Mull, wprowadza zgromadzonych gości w klimat filmu
Comments
3 Komentarze to “Lincoln”Trackbacks
Check out what others are saying...-
[…] Grant Heslov, Ben Affleck, George Clooney) Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Daniel Day Lewis (“Lincoln”) Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Jennifer Lawrence (“Poradnik Pozytywnego […]
Moje odczucia są takie jak Twoje. Czekałam na ten film, historia amerykańska mnie pasjonuje, a wojna secesyjna wywołuje niezdrowe wręcz emocje =) Rozumiem, co masz na myśli pisząc, że nie każdy ogladający to ‚zrozumie’, ci których historia USA nie ineresuje wyniosą z filmu mniej. A może przeciwnie, odkryją w nim coś czego ja, w emocjach nie widzę?
Dobrze powiedziane (napisane)! Podejrzewam, że – wyłączając fanatyków amerykańskiej historii i samych Amerykanów – „Lincoln” wzruszy i zachwyci jeszcze dwie grupy ludzi: tych, którzy pasjonują się kinematografią i uwielbiają filmy kostiumowe, a także tych, których wzruszają wszelkie historie dotyczące „big moments”. Ten film spełnia te wszystkie warunki, jednak dla zdecydowanego ogółu będzie mniej emocjonujący niż chociażby „Django”, który porusza przecież ten sam temat – niewolnictwo – tyle że z zupełnie innej strony…