Dyplomacja przy barbecue

O ile w Polsce grillowanie raczej nie ma politycznych konotacji (chyba że chodzi o grillowanie Gowina) i kojarzy się wyłącznie z kiełbasą, karkówką, piwem i kupowaniem węgla drzewnego na stacji benzynowej, o tyle w Stanach Zjednoczonych barbecue jest symbolem narodowym i nieodłącznym elementem wielkich uroczystości. Największa z największych już wkrótce – Święto Niepodległości.

Z tej okazji miliony Amerykanów wyjdą do ogródków, prywatnych lub w miejscach publicznych, rozstawią grille i będą smażyć, opiekać i pałaszować. A miliony kiełbasek i żeberek zginą.

Bo Amerykanie kochają swojego „grilla”. Kochają jeść grillowane potrawy, kochają kłócić się na ten temat, a nawet czytać o grillowaniu. Barbecue to za oceanem niemal instytucja. Bo chociaż samo przyrządzanie mięsa nad otwartym ogniem jest stare jak świat (ok, ciut młodsze;), to samo słowo „barbecue” przylgnęło do grillowania w amerykańskim stylu i kojarzy się tylko z Ameryką.

Historia barbecue jest historią Ameryki

Wbrew temu, co chcieliby Amerykanie, barbecue nie został stworzony w Stanach Zjednoczonych. Został wymyślony znacznie wcześniej, a antropolodzy twierdzą nawet, że ten rodzaj gotowania jest starszy niż gatunek Homo sapiens… Już Homo erectus znał ogień i wykorzystywał go w swojej prehistorycznej kuchni. Nas jednak interesuje amerykańska wersja grilla, a nie jakieś tam zwykłe opiekanie kiełbaski nad ogniskiem. 😉

Dlatego posłużę się pewnym cytatem, który w treściwy i dowcipny sposób przedstawia mit o narodzinach grilla:

The story of barbecue is the story of America. Settlers arrive on great unspoiled continent. Discover wondrous riches. Set them on fire and eat them.”

Vince Staten, „Real Barbecue”

Zabrzmi to górnolotnie, ale kiedy Amerykanie budowali swój kraj, kiedy budowali drogi, mosty i tunele, kiedy wybierali prezydentów – zawsze był tam barbecue, jak napisał to pięknie autor książki „Barbecue – historia amerykańskiej instytucji”, Robert Moss.

food-chicken-meat-outdoors-large

Sam termin „barbecue” został zaczerpnięty przez angielskich kolonistów w siedemnastym wieku ze słownika plemion Indian zamieszkujących tereny Karaibów oraz wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Co ciekawe, to słowo od razu odnosiło się zarówno do sposobu przyrządzania jedzenia, jak i wydarzenia społecznego.

Tu jednak trzeba oddać zasługę hiszpańskim konkwistadorom, którzy eksplorując Nowy Świat, czy raczej rujnując w znacznej mierze kulturę zastaną na amerykańskich wyspach, przyczynili się do popularyzacji barbecue. Za to akurat można ich lubić. 😉 Już podczas pierwszej wizyty, na wyspie Hispaniola, a więc na terenach dzisiejszych Dominikany i Haiti, Krzysztof Kolumb ze swoją załogą upiekł iguanę na ruszcie określanym przez miejscowych jako „barbacoa”.

W Stanach grillowanie odbywało się najwcześniej w wyrazisty, publiczny sposób na plantacji Tidewater w stanie Virginia i stąd rozprzestrzeniło się do obydwóch Karolin, Georgii, a później na południe, aż wreszcie w dziewiętnastym wieku dotarło do Teksasu i na zachodnie wybrzeże, czym podbój Ameryki grillowanym mięsem się dopełnił.

Na przestrzeni lat grillowanie miało różne formy. W 17-18 wieku towarzyszył mu zawsze alkohol, w dużych ilościach, a spotkania miały kompletnie luźny, spontaniczny charakter. Później przyszedł moment nieco większej wstrzemięźliwości – i większego uporządkowania. Grillowanie nabrało charakteru pewnego rytuału. To wtedy też barbecue zyskało polityczne zabarwienie – politycy, którzy potrzebowali głosów wyborców, urządzali festyny, na których nie mogło zabraknąć jedzenia z grilla (w końcu, przez żołądek do serca, a kto jak kto, ale słuchacze najbardziej smakowitej stacji radiowej na pewno o tym wiedzą;).

Amerykańscy politycy nie poprzestawali jednak tylko na sercu, ale przez żołądek i grillowane kiełbaski chcieli też dotrzeć do wysokich stanowisk. A kiedy już na tych stanowiskach zasiadali, to ludność chętnie urządzała im spotkania przy grillu, wyrażając w ten sposób wdzięczność za wkład w działania na rzecz lokalnej społeczności – o ile oczywiście te działania były. Później, bo w drugiej połowie XX wieku, spotkanie przy barbecue przyczyniły się do wzrostu popularności i przyspieszenia kariery przyszłego prezydenta USA, Lyndona B. Johnsona! Na swoim ranczu urządzał razem z żoną takie huczne spotkania dla prominentnych Amerykanów, że ci później odwdzięczyli mu się, wybierając go na najwyższy urząd w kraju…

Więcej o grillowej dyplomacji możecie przeczytać tutaj.

johnson-eats-485x750

Źródło: Democrats.org

Imprezy przy grillu urządzano również na cześć żołnierzy wracających z wojny – mam tu na myśli głównie wojnę secesyjną. A skoro już jesteśmy przy kwestiach społeczno-politycznych, warto zaznaczyć – i właśnie to robię – że barbecue miał też pewien wymiar rasowy. Mianowicie, przed zniesieniem niewolnictwa, mistrzami kuchni, którzy zajmowali się przewracaniem mięsa na ruszcie, byli oczywiście Afroamerykanie (tak przynajmniej poprawność polityczna każe nam mówić dzisiaj, wtedy nazywano ich nie tak ładnie…). A biała ludność się tym mięsem zajadała. Niewolnicy mieli także prawo urządzać grilla dla siebie, dla swojej społeczności, np. w nagrodę za dobre sprawowanie. I w tym tkwi sekret, dlaczego grill był – i nadal jest – tak popularny na południu Stanów, a czarna ludność doszła do perfekcji w wymyślaniu coraz to nowych przepisów.

Barbecue na co dzień i od święta

Ale dość tych smutnych historii z czasów niewolnictwa. Przejdźmy do momentu, w którym grill, podobnie jak milion innych produktów, skomercjalizował się. A miało to miejsce mniej więcej na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Do tego czasu jedzenie z grilla nie było sprzedawane, a raczej rozdawane podczas wspomnianych eventów, festynów i innych imprez masowych. Kucharze zorientowali się, że ludzie chętnie kupią jedzenie z grilla także podczas innych okazji, dlatego zaczęli rozstawać namioty, pod którymi obracali i smażyli mięso i inne potrawy. Zwłaszcza przy okazji Święta Niepodległości, amerykańskiego święta pracy, czyli Labour Day, czy innych uroczystości. A później przestali ograniczać się do działalności tylko w czasie świąt, ale rozstawiali grilla przy ulicy na co dzień. Wreszcie namioty zmieniły się w stałe lokale i tak powstały pierwsze grillowe restauracje. Wraz z rozwojem przemysłu samochodowego, te restauracje wyjechały – dosłownie – w świat, stając się protoplastą grillowych food-trucków.

Grill

Nie żadne frytki czy burgery z McDonald’s, ani nawet popcorn w kinie, tylko właśnie barbecue w tak dobitny sposób pokazał, że ludzie kochają się spotykać – uwielbiają zgromadzenia, lubią być razem, dobrze się wtedy bawią. A grill miał i ma taką moc jednoczenia i zachęca do gromadzenia się przy nim. Jest w tym barbecue coś prostego, prozaicznego, ale i beztroskiego, co sprawia, że wszyscy są równi i naturalni.

No dobrze, to może w końcu zabiorę się za grillowanie? Właściwie to nie powinnam używać zamiennie określeń grillowanie (w polskim rozumieniu tego słowa) i urządzanie barbecue, bo „procedury” znacznie się różnią, ale poloniści zawsze podkreślali, żeby zanadto się nie powtarzać, więc wybaczcie.

Barbecue to metoda polegająca na powolnym pieczeniu mięsa w stosunkowo niskiej temperaturze, pomiędzy 105 a 130ºC. Używa się węgla drzewnego albo kawałków drewna, które nadają potrawom pożądany dymny aromat. Co ważne, rozprowadzony równomiernie żar często jest oddzielony od tych potraw.

pexels-photo-large

Zdjęcia: Pexels.com

Grillowanie wymaga natomiast bardzo wysokiej temperatury pieczenia (200-260 stopni Celsjusza), a mięso umieszcza się bezpośrednio nad rozgrzanym węglem i zwykle wystarczy kilka minut, żeby kiełbaska, kurczak czy ryba były gotowe – w przypadku wołowiny czas się, oczywiście, nieco wydłuża.

A zatem, barbecue. Co można wrzucić na ruszt? Wszystko. Co innego jest popularne na wschodzie, a co innego na zachodzie Stanów, ale generalnie upiec w ten sposób można baaardzo wiele: żeberka, mieloną wołowinę (tak uzyskamy właśnie prawdziwe burgery!), kukurydzę, paprykę, marchew, pomidory, rybę, skrzydełka kurczaka, filety z piersi kurczaka, najlepiej wcześniej odpowiednio zamarynowane. A nawet owoce, np. ananasa, i słodycze. Ach ci Amerykanie. Pamiętam pewną wspaniałą imprezę u ambasadora USA w Warszawie, gdzie to sam gospodarz grillował burgery i podawał je gościom. To jest dopiero American attitude!

To co, pozostaje mi życzyć Wam… ognia i smacznego!

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.